sobota, 28 listopada 2009

Kra… kra… kra… wykrakałam…

Moje krakanie dotyczy kraka (spękań) w decoupage.
Konkretnie kraka jednoskładnikowego.
Tego kraka, którego nigdy nie stososowałam (z wyjątkiem pokazów i na potrzeby  prowadzonego kursu) uważając, że wygląda paskudnie, jak złuszczona farba na płocie, sprawia kłopoty przy nakładaniu, nieadekwatne do efektu, i w ogóle kudy mu do pięknych, delikatnych spękań jak na starej porcelanie, czyli kraków dwuskładnikowych.
Ale znienacka...
(Stirlitz zaatakował znienacka. Znienacko bronił się ze wszystkich sił)
namówiona przez osobę owładniętą obłąkańczą miłością do tego kraka spróbowałam i...

Wsiąkłam!

Rzeczywiście - TEN krak (podpowiem, że ma trąbę) kładzie się pięknie, nie stwarza żadnych problemów, kocha każdą farbę, jest cichy i pokorny, posłuszny pociągnięciom pędzla, wygląda jak należy, po prostu miodzio!!!


  



Rozpędziłam się tak, że skrakałam jedną deseczkę,drugą deseczkę, ramkę, chustecznik, jeden talerzyk, drugi talerzyk, paterę, jeden zegar, drugi zegar, trzeci zegar, jeden swiecznik, drugi świecznik, jeden dzwoneczek, drugi dzwoneczek, trzeci.. (razem sześć dzwoneczków) i... więcej grzechów nie pamiętam... nawet nie zdążyłam tego wszystkiego sfotografować.




Odbiłam sobie wszystkie lata niestosowania jednoskładnikowca.

I dobrze!




Przeszłam to, jak chorobę, napadło, sponiewierało i odpuściło...

Ufff...

środa, 25 listopada 2009

Kolczyki pomidorowe



A dziś kolczyki w kolorze pomidorowym dla mojej pomidorowowłosej siostry ;)


wtorek, 24 listopada 2009

Limonkowe kolczyki



Z każdego wypadu na targi kamieni i biżuterii wracam do domu z pustym portfelem i pełną torbą. Ale gdy minie szał zakupów i ślinotok na widok tych wszystkich błyskotek, które - jak sroka - muszę mieć NATYCHMIAST i JUŻ W TEJ CHWILI coś z nich zrobić!!! myśli i pomysły rozpierzchają się, chwila na dłubaninę odsuwa się w bliżej nieokreśloną przyszłość i kamyki, druciki, szkiełka czekają, czekają, czekają...

Ale w tym wypadku poszło mi szybko, ostra zieleń szklanych kostek wymagała błyskawicznego powieszenia ich w uszach mojej rudej jak marchewka siostry...


 

Lubię, gdy je nosi latem, ich widok gasi pragnienie...
są jak kostki lodu,

z musującymi bąbelkami...
pachnące limonką i miętą...

poniedziałek, 23 listopada 2009

Noc reklamożerców

Zdobycz z ostatniej sobotniej nocy ;)))
Miłej jazdy;)

niedziela, 22 listopada 2009

Cecylia



 Dziś św. Cecylii, patronki muzyki sakralnej...

Nie mam wprawdzie żadnej swojej pracy z podobizną świętej grającej czy śpiewającej, ale może coś "w pobliżu"?
Popelniłam kilka dekupażowych ikon (nazewnictwo raczej swobodne, bo wiadomo, że decoupage nie ma nic wspólnego z prawdziwym pisaniem ikon), więc pokażę jedną anielską, muzycznie skrzydlatą z nutami.


 
 
 

A tu na różnych etapach tworzenia, już po przyklejeniu preparowanych, suszonych roślin,  przed i po złoceniach.



Cecylia  ma mocne zakorzenienie w moim/naszym rodzinnym  życiu (jednej dziś zapaliliśmy światło na miejscu wiecznego spoczynku, a drugą, żywą, młodą i piękną serdecznie pozdrawiam z tego miejsca...), będąc więc tak mocno związaną z tym imieniem nie mogłam, będąc w Rzymie, nie zawędrować na Zatybrze, do bazyliki św. Cecylii, wybudowanej na miejscu, w którym stał jej dom.



Okazało się, że akurat w kościele odbywał się ślub. Ponieważ nie chciałam przeszkadzać błyskami flesza (zwłaszcza że zainteresowanie nie było skierowane na młodą parę, tylko na figurę świętej, włoskim zwyczajem umieszczoną pod ołtarzem), dyskretnie pstrykałam w słabym oświetleniu i zdjęcia nie są najlepszej jakości. Patrząc przez obiektyw doznałam przedziwnego wrażenia, że ślubu młodej parze udziela sam ornat, rozkładający ręce i wyraźnie poruszający się, ba! wydający dźwięki... chciałam przetrzeć oczy albo obiektyw, ale okazało się, że jest to po prostu czarnoskóry ksiądz, oczy oślepione słońcem po wejściu do ciemnego wnętrza, nie przestawiły się tak szybko, a i percepcja była spowolniona, bo nie spodziewałam się takiego widoku.


W ogóle niepotrzebnie starałam się być taka dyskretna, bo Włosi zachowywali się bardzo swobodnie podczas całej ceremonii. Część towarzystwa stała pod kościołem, paląc papierosy, pogryzając jakieś przekąski (wystawione w dużych misach!) i głośno rozmawiając, część wystrojonych dzieci wbiegała beztrosko kościoła  i z powrotem, a i część przebywających we wnętrzu zachowywała się dość swobodnie rozmawiają, witając się głośno i niespecjalnie zwracając uwagę na to, co się odbywa przy ołtarzu. A ceremonia odbywała się piękna, bardzo mi sie podobało, ze na sam moment przyrzeczenia małżeńskiego młoda para zawędrowała za ołtarz, na miejsce, które zawsze wydawało mi się zarezerwowane dla księdza, odprawiającego mszę św. Było w tym coś tak podniosłego i wzruszającego, że ścisnęło mnie w gardle...



A święta leżała po dołtarzem w pozycji, w której zaklął ją w kamieniu artysta Carlo Maderna, a w której znaleziono ją w katakumbach św. Kaliksta. Legenda głosi, że ciało jej było w stanie nienaruszonym, święta wyglądała, jakby spała.



A przecież zginęła śmiercią prawdziwie męczeńską - zawieszona  nad ogniem w łaźni miała udusić się parą, ale oprawcom się to nie udało, gdyż nie czuła żaru, lecz powiew morskiej bryzy, który ją chłodził... Wzbudziło to gniew namiestnika (działo się to w II. w ne), który kazał ją ściąć mieczem, ale i trzykrotne uderzenie toporem nie zdołało jej pozbawić życia (podobno kat był tak oczarowany jej urodą, że nie miał odwagi przyłożyć się porządnie do narzędzia katowskiego...). Zmarła dopiero przez wykrwawienie...

Ale pamiętamy tylko to, co piękne - czysta, piękna dusza, muzyka - czyste i absolutne piękno...
czego sobie i Wam serdecznie życzę...