czwartek, 9 września 2010

Słodkie barbecue na niepogodę

Na razie nie ma nadziei na babie lato. Na ciepłe, słoneczne dni pod błękitnym niebem wśród kolorowych liści musimy cierpliwie poczekać. Może się doczekamy. A może nie.
Na razie na chłodne, deszczowe dni proponuję miłe rękodzieło w jasnym kręgu lampy, z aromatyczną herbatą (może być biała z płatkami białej róży) ...

a w chwili przerwy wędrujemy do kuchni, znużeni depresyjną aurą za oknem i w duszy, włączamy gaz...

nie, nic z tych rzeczy... nie jest aż tak źle...

 
zapalamy palnik gazowy, na patyczek szaszłykowy nadziewamy marshmallową piankę
(może być specjalna barbecue, a mogą być zwykłe pianko jojo-podobne)



i delikatnie opiekamy nad ogniem, lekko kręcąc patyczkiem, pilnując, aby równomiernie nabierał koloru. Najpierw nabierze koloru  cappuccino i takiż zapach zacznie wydzielać...


Kręcimy, kręcimy, kręcimy...
będzie się lekko przyrumieniał, rozgrzewał w środku, także nas, bo te słodkie aromaty i ciepełko rozgrzeją nas od środka...


Najlepsze są chrupiące z zewnątrz, ciągnące się w środku, rozlewające uśmiech na twarzy... 
to naprawdę działa...
I już z nowym zapałem wracamy pod lampę, by tam oddać się kolejnej przyjemności:


przymierzania biżuterii przed lustrem, albo zdekupażowania szkatułki na biżuterię.
Ja wybrałam to drugie ;)
Wpadła mi w ręce wyjątkowej urody i oryginalności śliczna szkatułka z wysuwaną szufladką, zgrabnym i wygodnym uchwytem i otwieranymi na boki "skrzydełkami". Była pełna uroku już w stanie surowym. 
Jako dekupażystka musiałam tylko "przypilnować, by tego cudu nie spasteryzować", że strawestuję reklamę pewnego piwa ;)
Mam nadzieję, że mi się udało. 
Wnętrze pomalowałam transparentnym werniksem ze złotym połyskiem (zostawił tylko lekki satynowy połysk na powierzchni), a krawędzie pociągnęłam lekko pastą InkGold w kolorze białego złota. Papier to moje ulubione wzory z włoskiej firmy Kartos.


5 komentarzy:

  1. kiedyś bardzo zastanawiało mnie co na amerykańskich filmach pieką przy ognisku, potem dowiedziałam się, że to tzw. pianka, spotkałam się z nią również w sklepie, ale nie miałam pojęcia, że pieczona jest aż tak dobra jak to przedstawiasz :) muszę spróbować :)) bardzo subtelnie udekorowałaś tą szkatułkę, nie wiem czemu ale czuję zapach świeżego drewna :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie cierpię marshmallowsów, przyznaje się bez bicia i gdy tylko moje dziecięcia wrzucają ten przysmak do sklepowego koszyka robię jedną z bardziej "obrzydliwych" min. Czasem pomaga ;)) Twój pomysł jednak kojarzy mi się bardzo miło z dzieciństwem, kiedy to z siostra "produkowałyśmy" w blaszanym kubeczku landrynki z palonego cukru. Może więc, by przypomnieć sobie tamte przeżycia opalę kilka "gumek" nad ogniskiem :))
    A szkatułki "nie spasteryzowałaś". Efekt, jak zwykle u Ciebie subtelny i elegancki i taki jakiś ... krakowski, choć pewnie zdziwią Cię meandry moich skojarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Talentów manualnych natura mi poskąpiła, zostają więc piankowe szaszłyki i herbata. Opisana przez Ciebie brzmi nader zachęcająco. Takiej jeszcze nie próbowałam. Tegoroczna jesień zapowiada się na długą, zdążę. Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podpiekanej pianki jeszcze nie próbowałam, więc teraz kiedy będę eksperymentowac z miękkimi poduszeczkami ze słodkiej gąbki, to zawsze pomyślę o tobie Mighosiu.Potrafisz wiązac ze sobą ludzi!he he he. A szkatułka robi wrażenie bardzo solidnej roboty- mam na myśli stolarkę i twoją dekoracyjną pracę Mighosiu. Bożena

    OdpowiedzUsuń
  5. jest coś w tym wiązaniu przepisami...
    ;)))
    mam kilka swoich ulubionych potraw, na które dostałam przepisy od różnych osób. Faktem jest, ze ZA KAŻDYM RAZEM, jak je robię - myślę właśnie o nich...

    OdpowiedzUsuń